Powiedzieć, że przyciąga spojrzenia, to nie powiedzieć nic. Nie dość, że samochody Alpine generalnie stanowią w Polsce nadal rzadki widok (a szkoda), to na dodatek w dość jaskrawym jak na obecne, szarobure standardy kolorze Alpine A110 GT, które miałem przyjemność testować wyróżniało się na drodze, gdziekolwiek bym się nie udał. Co jednak równie ważne, wzbudzało zainteresowanie i ciekawość – negatywnych emocji nie sposób było znaleźć.
Choć odbiór Alpine A110 GT odbywał się na Torze Modlin, co oznaczało dla mnie kilkugodzinną podróż pociągiem (a w zasadzie paroma, z przesiadkami), pierwszy rzut oka na to przygotowane do mojej dyspozycji cudo wystarczył, by zapomnieć o perypetiach z PKP, a skupić się na tym, co nadchodziło wielkimi krokami – podróży powrotnej do Wielkopolski. Perspektywa czterogodzinnej podróży (w przez większość trasy autostradą A2) jawiła się przede mną jak fantastyczna przygoda, którą chciałem rozpocząć jak najszybciej.
Unikatowa na drodze
Choć standardowo Alpine kojarzy się z niebieskimi barwami (a kibicom Formuły 1 po części także z kolorem różowym, nawiązującym do sponsora tytularnego zespołu BWT Alpine F1 Team), model ten dostępny jest także w wielu innych kolorach. Wśród nich znajdziemy również tzw. historyczne kolory Alpine. Jest ich dwadzieścia, a w każdym z nich może zostać wyprodukowanych maksymalnie 110 egzemplarzy. Tak – dla Alpine liczba 110 jest świętością i trudno się temu dziwić. To właśnie tym numerem oznaczony został historyczny, flagowy model, a także obecne, produkowane od 2017 roku współczesne warianty drogowe samochodów tej marki. Wracając jednak do koloru, mnie trafił się widoczny na zdjęciu, limonkowy egzemplarz o kolorze Vert Tilleul (co ciekawe, koszt samego lakieru to 25 400 zł).
W efekcie jadąc limonkową Alpinką nie sposób nie mieć świadomości, że jest się na drodze bardzo unikalnym zjawiskiem. Po pierwsze: trudno napotkać drugi model Alpine. A jeśli to się uda, uśmiechy na twarzy obu kierowców świadczą o jednym – wiedzą, że spotkali kogoś, kto myśli w ten sam sposób, kto ceni sobie podobne cechy w samochodach i kto nie boi się swoistego bycia innym na drodze. Po drugie jednak: choćbyśmy nie wiem, jak się starali, trudno znaleźć więcej aut w tak przepięknych, żywych kolorach. I nieważne, czy pędzimy autostradą, turlamy się po centrum miasta czy parkujemy przed galerią handlową. Wokół nas pełno szarości, czerni, bieli, opcjonalnie gdzieniegdzie prześwituje na parkingu kolor niebieski lub czerwony. I jedno, limonkowe Alpine A110 GT – które nomen omen jest jaskrawym przykładem tego, że kolor samochodu naprawdę ma znaczenie.
Alpine A110 GT – parametry techniczne
Mały, ale wariat? Nie do końca! Choć trzeba przyznać, że samochód ten nie tylko jest niewielkich rozmiarów, ale i niesamowicie zrywny. Wystarczy delikatnie musnąć pedał gazu by poczuć, jaka moc drzemie w umiejscowionym tuż za nami silniku. Ano właśnie – w Alpine A110 GT, podobnie jak w innych modelach tego producenta, silnik umieszczony został centralnie, dzięki czemu kierowca i pasażerowie zyskują nie tylko dwa bagażniki (mniejszy z tyłu i większy, pod przednią maską – choć to nie do końca maska w takim razie, prawda?), ale też niesamowite wrażenia z jazdy. Rzućmy jednak w pierwszej kolejności okiem na parametry techniczne samochodu:
- długość całkowita: 4.181 mm
- szerokość: 1.798 mm
- szerokość z lusterkami bocznymi: 1.980 mm
- wysokość: 1.248 mm
- rozstaw osi: 2.420 mm
- zwis przedni: 911 mm
- zwis tylny: 850 mm
- prześwit: 95 mm
- średnica zawracania: 11,6 m
- masa własna: 1.119 kg
- ładowność: 155 kg
- maksymalna masa całkowita: 1.360 kg
Dodajmy do tej niezwykle lekkiej i niskiej konstrukcji, skrywający się za naszymi plecami, tuż pod logo Alpine czterocylindrowy, szesnastozaworowy silnik o pojemności 1.798 cm³. Jego maksymalna moc to – uwaga – 300 KM (221 kW), a maksymalny moment obrotowy to 340 Nm. Jednostka spalinowa zasilana jest benzyną, ma bezpośredni wtrysk paliwa i, rzecz jasna, spełnia normę czystości spalin Euro 6D full.
Wrrrruuuuum!
Czy 300 koni i nieco ponad tona to przepis na ekscytujące wrażenia za kierownicą? Jak najbardziej! Samochód jest niezwykle zwinny, a odpowiednie hamulce sprawiają, że Alpine A110 GT nie tylko szybko się rozpędza, ale i równie sprawnie hamuje. Co więcej, podczas szybszej jazdy można odnieść wrażenie, że samochód wręcz lepi się do podłoża, usilnie trzyma czterema kołami jezdni i nie zamierza jej puszczać, nawet przy wykonywaniu nieco gwałtowniejszych ruchów kierownicą podczas wchodzenia w zakręt lub wyprzedzania na autostradzie.
No, i nie zapominajmy o charakterystycznym dźwięku silnika, jaki dociera do naszych uszu zza pleców, ilekroć wciśniemy pedał gazu. Symfonia dźwięków, charakterystyczny warkot – czy raczej bulgot – sprawia, że nawet czerwona fala w mieście może okazać się przyjemnością, bo każdorazowo przyjdzie nam ruszyć spod świateł, zaznaczając swoją obecność i ciesząc uszy miłośników motoryzacji.
Czy wewnątrz, czy z zewnątrz – coś pięknego!
Piękno to rzecz subiektywna i pewnie posiadacze lamborghini czy innego porsche mnie zjedzą, ale… nic piękniejszego z bliska nie widziałem, jeśli chodzi o współczesne samochody drogowe.
I jasne, moc drzemiąca w tym samochodzie powinna być poskramiana z głową – pewnie można poszaleć i wycisnąć sporo z tego samochodu (maksymalna prędkość to wszak 250 km/h, a do setki Alpine A110 GT rozpędza się w 4,4 sekundy), ale… najlepiej takie rozrywki zostawić sobie na tor wyścigowy. W mieście czy na autostradzie do czerpania przyjemności z podróżowania Alpine A110 GT (a pokonałem przeszło 1000 kilometrów) w zupełności wystarczyło trzymanie się dozwolonej prędkości, niekiedy z wykorzystaniem wbudowanego tempomatu lub ogranicznika prędkości.
Ten samochód jest tak przyjemny w prowadzeniu, ma tak wygodne, kubełkowe fotele i zapewnia taki komfort jazdy, że naprawdę nie odczuwałem potrzeby nigdzie się nim spieszyć. Bo i po co? Skoro mam możliwość cieszyć się jazdą Alpine A110 GT przez cztery godziny lub trzy, gnając co tchu… Osobiście wybieram cztery i cieszę niemal wszystkie swoje zmysły, zmierzając przed siebie, do celu i spiesząc się powoli.